Woda powoli skapywała z kranu obijając się o brudną powierzchnię umywalki co, o dziwo, po kilku
minutach zaczęło mnie uspokajać. Regularne odgłosy miały w sobie
coś co sprawiało, że zapominałam o tym gdzie jestem i mówiły,
że to tylko zepsute rury, które zaraz naprawi służba. Jednak już
nie było ani jednego kamerdynera czy gosposi. Tak jakbym w jednej
sekundzie przenosiła się w różne miejsca – raz w ciepłej
komnacie, w którejś z wysokich wież potężnego zamku, a raz w
brudnej kawalerce, która prawie niczym nie różniła się od
pierwszego lepszego zaułku gdzie można potknąć się o
przebiegające szczury. Jedynie powracanie wspomnieniami do starych
wygód w jakiś sposób utrzymywało mój zdrowy rozsądek, bo
inaczej już dawno bym stąd uciekła. Miejsce, które obecnie jest
moim „mieszkaniem” nie przypomina w ani jednym calu domu, który
pamiętam. Marne trzydzieści metrów kwadratowych gdzie mieści się
jedynie jeszcze niezniszczony materac, toaleta, umywalka, która
dawno nie była czyszczona no i rozpadający się stół wraz z
krzesłem. Warunki niesprzyjające do życia, można powiedzieć. To
dziwne w jak krótkim czasie twoje życie może zmienić się o sto
osiemdziesiąt stopni. W końcu jeszcze kilka tygodni temu byłam
królową.
Uznałam, że dość tych
przemyśleń jak na ten poranek. Podniosłam się z materaca, który
wydał niemiły dla ucha dźwięk prostowania sprężyn i ruszyłam w
stronę krzesła, na którym wisiał mój ciemnobrązowy szal.
Zarzuciłam go na ramiona, bo zaczynało się robić zimno. W sumie,
czemu się dziwić? Koniec końców mieszkamy pod ziemią, gdzie
jedynym źródłem światła są albo prześwity na górze albo lampy
naftowe czy świeczki. Nie ma tu ogrzewania, a stroje też nie są
zimowymi kożuchami – zwykle składają się z szarawarów i
jakiejś koszuli lub takiego szala jak mój. Nie jest w tym
najcieplej, ale powinniśmy dziękować, że jeszcze żyjemy, a nie
narzekać na zimno i ciasnotę.
Zamykając za sobą drzwi nawet
nie myślałam o tym by je jakkolwiek zakluczyć, ponieważ w tych
czterech ścianach nie ma nic wartościowego. Wszystko co udało mi
się zabrać z pałacu nosiłam przy sobie, a właściwie na sobie.
Mówię teraz o naszyjniku jaki mi pozostał po tamtych wygodach w
zamku jako królowa. Naszyjnik dostałam od Erica w dzień naszego
ślubu, mimo iż był to niezły kawał świni sam naszyjnik jest dla
mnie dość sentymentalny, bo dzięki niemu mogę zmieniać się w
syrenę. Ojciec sam go zaczarował mówiąc, że jestem dorosła i
już nie musi decydować o mojej przemianie. Dlatego jest dla mnie
taki ważny, chociaż może nie wygląda na tak cenny jakim naprawdę
jest. Nieświadomie moja ręka powędrowała w stronę szyi i palcami
musnęłam białą perłę, która lekko się zakołysała na jasnym
łańcuszku. Następnie schowałam ozdobę pod kołnierz koszuli,
którą nosiłam już drugi dzień. Zapytać można w takim razie co
z prysznicami czy higieną osobistą? Każdy starał się zachować
ją jak umiał, ale nie wystarczały nam na to stare zlewy i brak
dostępu do ciepłej wody. Żyliśmy, można by powiedzieć, we
wczesnych czasach średniowiecza, bo niektórzy do mycia się używali
wiadra. Co do ciuchów, też nie było co drugi krok bogatego w
najnowsze kreacje butiku czy innego projektanta mody. Przyzwyczaiłam
się do tego, choć z początku było mi trudno nie zakładać
codziennie nowej sukienki i odbywać gorącej kąpieli z bąbelkami w
wielkiej wannie. Trudno przestawić się z królewskiego życia na
żebrackie w jednym momencie, jednak to był mój wybór. Inaczej
należałabym do tej całej propagandy na powierzchni, a ja mimo
wszystko jestem wierna swoim przekonaniom i nigdy nie pozwoliłabym
panować nad stłamszonym ludem, który nie może mieć własnego
zdania, jak to zapragnął mój były mąż.
Czym zajmowaliśmy się w
podziemiach? Oczywiście uważaliśmy by nic się nie zawaliło,
gdyby jednak tak się stało bylibyśmy, brzydko mówiąc, udupieni.
Codziennie kilkanaście osób sprawdzało wszystkie podpory i robili
obchód po całym terenie. Czy był on duży? Otóż niekoniecznie,
ale wystarczyło by pomieścić kilka setek ludzi, nie było tu
jednak starszych osób, bo ci jako pierwsi poszli do odstrzału i nie
było dla nich ratunku. Wielu czuło się zagubionych w tej sytuacji
i po prostu zwariowali, ale co się dziwić. Podziemne miasto to nie
jest wyobrażenie domu w jakim chcielibyśmy mieszkać. Druga część ludzi zarządzała
żywnością i wodą. Każdy miał swój własny przydział i
dostawał codziennie wystarczającą ilość pożywienia. Jeśli
chodzi o wodę to był z nią większy problem, ponieważ była
„podkradana” z rur tam na górze. Było to dość skomplikowane,
ale udało się i rury również nam dostarczają wodę, która jest
również wodą pitną. Jak zdobywamy żywność? No oczywiście, nie
rośnie to pod ziemią wszystko. Można powiedzieć, że cofamy się
do człowieka pierwotnego, który dopiero zaczyna polować i
uprawiać. Nie mamy co prawda warunków na uprawę, ale możemy
wychodzić na zewnątrz i zbierać owoce z drzew oraz zabijać
zwierzęta. Jest to trochę niehumanitarne, ale my również musimy
jeść mięso, sorry not sorry.
Sama byłam w grupie ludzi, którzy
wychodzili na powierzchnię by sprawdzać jak ma się sytuacja i
zbierać żywność. Kierowałam się w stronę zbiórki, która
odbywała się przy wysokiej drabinie prowadzącej oczywiście na
powierzchnię, gdzieś w środku lasu. Stanęłam obok wysokiego
mężczyzny z rozczochranymi ciemnymi włosami, który tylko się do
mnie krótko uśmiechnął. Większość ludzi tutaj jest naprawdę
bardzo pogodna mimo tego co dzieje się kilkadziesiąt metrów wyżej.
Ku naszej małej grupce zmierzał nasz przywódca, który dowodził
naszymi wyprawami.
– Jak co dzień spotykamy się
dzisiaj by nazbierać trochę żarcia. Nakazuję wam być
ostrożnymi i pod żadnym pozorem nie wychylać nosa z lasu! – warknął w stronę mniejszego chłopca, który miał w zwyczaju
wchodzić zbyt wysoko na drzewa. – Szybko, wszyscy na drabinę!
ktoś, coś? cedeka musicie napisać robaczki <3