logo

wtorek, 19 lipca 2016

 

     Woda powoli skapywała z kranu obijając się o brudną powierzchnię umywalki co, o dziwo, po kilku minutach zaczęło mnie uspokajać. Regularne odgłosy miały w sobie coś co sprawiało, że zapominałam o tym gdzie jestem i mówiły, że to tylko zepsute rury, które zaraz naprawi służba. Jednak już nie było ani jednego kamerdynera czy gosposi. Tak jakbym w jednej sekundzie przenosiła się w różne miejsca – raz w ciepłej komnacie, w którejś z wysokich wież potężnego zamku, a raz w brudnej kawalerce, która prawie niczym nie różniła się od pierwszego lepszego zaułku gdzie można potknąć się o przebiegające szczury. Jedynie powracanie wspomnieniami do starych wygód w jakiś sposób utrzymywało mój zdrowy rozsądek, bo inaczej już dawno bym stąd uciekła. Miejsce, które obecnie jest moim „mieszkaniem” nie przypomina w ani jednym calu domu, który pamiętam. Marne trzydzieści metrów kwadratowych gdzie mieści się jedynie jeszcze niezniszczony materac, toaleta, umywalka, która dawno nie była czyszczona no i rozpadający się stół wraz z krzesłem. Warunki niesprzyjające do życia, można powiedzieć. To dziwne w jak krótkim czasie twoje życie może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. W końcu jeszcze kilka tygodni temu byłam królową.
     Uznałam, że dość tych przemyśleń jak na ten poranek. Podniosłam się z materaca, który wydał niemiły dla ucha dźwięk prostowania sprężyn i ruszyłam w stronę krzesła, na którym wisiał mój ciemnobrązowy szal. Zarzuciłam go na ramiona, bo zaczynało się robić zimno. W sumie, czemu się dziwić? Koniec końców mieszkamy pod ziemią, gdzie jedynym źródłem światła są albo prześwity na górze albo lampy naftowe czy świeczki. Nie ma tu ogrzewania, a stroje też nie są zimowymi kożuchami – zwykle składają się z szarawarów i jakiejś koszuli lub takiego szala jak mój. Nie jest w tym najcieplej, ale powinniśmy dziękować, że jeszcze żyjemy, a nie narzekać na zimno i ciasnotę.
     Zamykając za sobą drzwi nawet nie myślałam o tym by je jakkolwiek zakluczyć, ponieważ w tych czterech ścianach nie ma nic wartościowego. Wszystko co udało mi się zabrać z pałacu nosiłam przy sobie, a właściwie na sobie. Mówię teraz o naszyjniku jaki mi pozostał po tamtych wygodach w zamku jako królowa. Naszyjnik dostałam od Erica w dzień naszego ślubu, mimo iż był to niezły kawał świni sam naszyjnik jest dla mnie dość sentymentalny, bo dzięki niemu mogę zmieniać się w syrenę. Ojciec sam go zaczarował mówiąc, że jestem dorosła i już nie musi decydować o mojej przemianie. Dlatego jest dla mnie taki ważny, chociaż może nie wygląda na tak cenny jakim naprawdę jest. Nieświadomie moja ręka powędrowała w stronę szyi i palcami musnęłam białą perłę, która lekko się zakołysała na jasnym łańcuszku. Następnie schowałam ozdobę pod kołnierz koszuli, którą nosiłam już drugi dzień. Zapytać można w takim razie co z prysznicami czy higieną osobistą? Każdy starał się zachować ją jak umiał, ale nie wystarczały nam na to stare zlewy i brak dostępu do ciepłej wody. Żyliśmy, można by powiedzieć, we wczesnych czasach średniowiecza, bo niektórzy do mycia się używali wiadra. Co do ciuchów, też nie było co drugi krok bogatego w najnowsze kreacje butiku czy innego projektanta mody. Przyzwyczaiłam się do tego, choć z początku było mi trudno nie zakładać codziennie nowej sukienki i odbywać gorącej kąpieli z bąbelkami w wielkiej wannie. Trudno przestawić się z królewskiego życia na żebrackie w jednym momencie, jednak to był mój wybór. Inaczej należałabym do tej całej propagandy na powierzchni, a ja mimo wszystko jestem wierna swoim przekonaniom i nigdy nie pozwoliłabym panować nad stłamszonym ludem, który nie może mieć własnego zdania, jak to zapragnął mój były mąż.
     Czym zajmowaliśmy się w podziemiach? Oczywiście uważaliśmy by nic się nie zawaliło, gdyby jednak tak się stało bylibyśmy, brzydko mówiąc, udupieni. Codziennie kilkanaście osób sprawdzało wszystkie podpory i robili obchód po całym terenie. Czy był on duży? Otóż niekoniecznie, ale wystarczyło by pomieścić kilka setek ludzi, nie było tu jednak starszych osób, bo ci jako pierwsi poszli do odstrzału i nie było dla nich ratunku. Wielu czuło się zagubionych w tej sytuacji i po prostu zwariowali, ale co się dziwić. Podziemne miasto to nie jest wyobrażenie domu w jakim chcielibyśmy mieszkać. Druga część ludzi zarządzała żywnością i wodą. Każdy miał swój własny przydział i dostawał codziennie wystarczającą ilość pożywienia. Jeśli chodzi o wodę to był z nią większy problem, ponieważ była „podkradana” z rur tam na górze. Było to dość skomplikowane, ale udało się i rury również nam dostarczają wodę, która jest również wodą pitną. Jak zdobywamy żywność? No oczywiście, nie rośnie to pod ziemią wszystko. Można powiedzieć, że cofamy się do człowieka pierwotnego, który dopiero zaczyna polować i uprawiać. Nie mamy co prawda warunków na uprawę, ale możemy wychodzić na zewnątrz i zbierać owoce z drzew oraz zabijać zwierzęta. Jest to trochę niehumanitarne, ale my również musimy jeść mięso, sorry not sorry.
     Sama byłam w grupie ludzi, którzy wychodzili na powierzchnię by sprawdzać jak ma się sytuacja i zbierać żywność. Kierowałam się w stronę zbiórki, która odbywała się przy wysokiej drabinie prowadzącej oczywiście na powierzchnię, gdzieś w środku lasu. Stanęłam obok wysokiego mężczyzny z rozczochranymi ciemnymi włosami, który tylko się do mnie krótko uśmiechnął. Większość ludzi tutaj jest naprawdę bardzo pogodna mimo tego co dzieje się kilkadziesiąt metrów wyżej. Ku naszej małej grupce zmierzał nasz przywódca, który dowodził naszymi wyprawami.
     – Jak co dzień spotykamy się dzisiaj by nazbierać trochę żarcia. Nakazuję wam być ostrożnymi i pod żadnym pozorem nie wychylać nosa z lasu! – warknął w stronę mniejszego chłopca, który miał w zwyczaju wchodzić zbyt wysoko na drzewa. – Szybko, wszyscy na drabinę!


ktoś, coś? cedeka musicie napisać robaczki <3

Obserwatorzy